poniedziałek, 30 sierpnia 2010

CV to klucz do mojego sukcesu

Przeczytałem artykuł:http://gazetapraca.pl/gazetapraca/1,91736,8311275,Absolwent_szuka_pracy.html

Jak zwykle w GW pojawiają się dogłębne analizy rynku pracy, konkretne porady i przenikliwe komentarze dotyczące życia absolwentów.

Tym razem teza jest wyjątkowo wyrafinowana. CV to klucz do sukcesu. Jeden z bohaterów szlifował list motywacyjny parę miesięcy. Jako inżynier powinien władać piękną polszczyzną i czarować pracodawce tak jak Daszyński swoimi przemówienieami parlament austryjacki. Kolejna bohaterka napisała trzy zgłoskowcem i przeszła do...drugiego etapu! Gratulacje!

Na studiach powinny być przedmioty: pisanie CV i pisanie listu motywacyjnego. Efektem byłoby góra 5% bezrobocie wśród młodych. Dlaczego tego nikt nie wprowadzi? Przecież to problem numer jeden.

W artykule nie zabrakło również pochwał bezpłatnych staży. Autor miedzy wierszami żałuje, że są tam krótkie. Zgadzam sie. Powinny być 2 -letnie bezpłatne. Taki absolwent liznął by zawodu i mógł z tak zdobytą wiedzą wyruszyć na poszukiwanie pracy.

W poniedziałkowej GW nie zabrakło również pochwał nad agencjami tymczasowej pracy. Jak pisze autor to ogromna szansa dla młodych. A taka agencja to prawie jak menadżer zlecający kontrakty. Kurde, mam szanse mieć własnego menadżera! To prawie jak jakiś gwiazdor!

Jeszcze wróćmy do staży i oddajmy głos autorowi: "Nawet jeżeli tego typu staż nie zakończy się podpisaniem umowy, należy pamiętać, że zdobyte w ten sposób doświadczenie zaprocentuje w przyszłości, a renoma firmy doda naszemu CV nie tylko blasku, ale również wiarygodności". O, to jest to! Bezpłatny staż, który doda blasku. Warto te 3-6 miesięcy poświęcić na bezpłatną pracę. Blask, który zdobędziemy będzie oślepiał pracodawców.

Ale pamiętajmy, taki staż to także rarytas. Nie od kozery autor nadał śródtytuł: "jak zdobyć staż?". Pewnie napisać trzy zgłoskowcem rymowane podanie do pracodawcy.

piątek, 27 sierpnia 2010

Do Gazety Wyborczej: Moja Generacja

Czytam co poniedziałek Gazetę Wyborczą i dodatek Gazeta Praca. Mam już dość miałkości pisanych tam tekstów. Prawie wszystko to banał. Nigdy nie poruszacie albo tam albo w wydaniu głównym istotnych informacji. Nigdzie nie ma jakiejś poważnej publicystyki na temat rynku pracy. Jest albo mydlenie oczu jakimiś artykułami typu: "Jak się pracuję z rodziną" albo wmawianie, że jest super. Czasami zdarzą się perełki jak tekst o freelancerach. Ale żadnej rozsądnej publicystyki NIE MA!

Moja generacja to pierwsza młoda o, której się mówi, że jest przegrana. Zaczyna życie zawodowe wtedy, kiedy na świecie szaleje kryzys gospodarczy. Nałożyły się na to jeszcze specyficzne polskie realia. Utrzymanie mieszkania w Polsce jest najdroższe w Europie http://gospodarka.gazeta.pl/gospodarka/1,33181,8301175,Utrzymanie_mieszkania_w_Polsce_najdrozsze_w_Europie.html Ceny mieszkań w porównaniu do zarobków również są jednymi z najwyższych. W związku z tymi wszystkimi zdarzeniami młodzi ludzie nie chcą zakładać rodzin http://gospodarka.gazeta.pl/gospodarka/1,33181,8301283,DGP__Kryzys_uderza_w_uczucia.html. Nie chcą narażać żony i dzieci na biedę. Szanse na własne mieszkanie mają przecież małe. Wycofali się więc z życia społecznego. Dominują u nich postawy antypaństwowe i antyspołeczne.

A przecież moja generacja jest najlepiej wykształcona. Sami magistrzy. Co z tego, jak teraz część z nich przekwalifikowuje się w studium na fryzjerów, florystki a w UP robi kursy na wózki widłowe.

Rynek pracy też specyficzny: "...pracodawcy nie cenią profesjonalizmu pracowników i znajomości języków" ( http://gazetapraca.pl/gazetapraca/1,90443,8296572,Firmy_zatrudniaja_pomimo_kryzysu__Polowa_planuje_podwyzki.html). Jednym słowem nie ma popytu na ludzi wykształconych, tylko na wykwalifikowanych robotników.

Niektóre gazety problem młodych zdolnych a przegranych już zauważyły: http://www.gazetalubuska.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20100826/LUBUSKARYNKOWA/245256320. Młodzi prawnicy i inżynierowie pomimo swoich umiejętności pracują za małe pieniądze i coraz bardziej gnuśnieją.

Moje generacja jest przegrana. Na początku lat 90. ludzi po studiach robili gigantyczne kariery. Tworzył się rynek, był głód nowych ludzi. Rok po magistrze można było zostać dyrektorem. Absolwenci robili kariery w bankach i zagranicznych koncernach. Na stołkach są do dzisiaj...Dla mojego pokolenia zabrakło miejsca.

Jedyny plus, że otworzyły się granice. Można wyjechać na zmywak do Anglii. Kasa z Unii? To śmiech na sali. Pieniądze z EFS są przejadane przez firmy konsultingowe. Czemu o tym nie napiszecie. Za wielką kasę robi się głupie szkolenia, kretyńskie kursy, które bardziej przypominają rozrywkę niż przygotowanie zawodowe do czegoś.

Ale fundusze europejskie już skorumpowały dużo część mediów. To ogromny reklamodawca, który ma zapisane w programach duże wydatki na reklamę. Media boją się poruszać problemu bo panowie z urzędów albo ministerstwa będą dawać reklamę u konkurencji. Jeszcze raz: kasa z unii na walkę z bezrobociem jest przejadana. Niech każdy wejdzie sobie na stronę szkoleniową EFS a zobaczy tylko banał i absurd. Czemu Państwo Redaktorzy się tym nie zajmujecie?

Moja Generacja odpłaci się Polsce za traktowanie. Nie będzie zakładać rodzin, nie będzie chciała mieć dzieci. Uczuciowe związki z krajem staną się coraz mniejsze. Ludzie nie będą respektowali państwa. Zniknie postawa propaństwowa. Wzrośnie przestępczość za to. Ci najzdolniejsi porobią kariery za granicą i Polska będzie dla nich krajem służącym aby pokazać dzieciom, gdzie się mieszkało kiedyś. Ci co nie wyjadą będą mieli w nosie patriotyzm, bedą mieli w nosie wybory i demokracje. Bo widzą, że i tak nic się nie zmienia.

Ale o tym nikt z Szacownych Redaktorów nie chce nawet napisać jako o hipotezie. Lepiej pisać banały i zaklinac rzeczywistość.

czwartek, 26 sierpnia 2010

Etat za seks!

Przeczytałem kolejny budujący artykuł w Internecie: http://kobieta.wp.pl/kat,65524,title,Etat-za-prace-i-seks,wid,12579636,wiadomosc.html

Otóż pojawiają się ogłoszenia na "asystentkę" połączone z rolą kochanki dla szefa. Czemu nie? Pełna obsługa. To dopiero jest asystentka. To rzeczywiście przejaw tego, że jesteśmy "zieloną wyspą" i jak twierdził Tusk z pracą dla młodych nie jest u nas tak źle.

Taka "asystentka" ma mieć od 18-35 lat. Pewnie jednak bliżej 18 niż 35.

Na Onecie pojawił się wczoraj artykuł o weekendowej prostytucji. Otóż kobiety wyjeżdżają na weekend za granicę, dorabiają sobie z bogatymi Niemcami czy Angolami i jak gdyby nigdy nic wracają. Przeważnie mają pracę w Polsce. Na co dzień są pracownicami supermarketów, sprzątaczkami, sprzedawczyniami. Tylko w weekendy nakładają kuszące pończochy i krótkie skórzane mini...

To rzeczywiście budujące, że jednak ogłoszenia o pracę sie u nas pojawiają. Młode kobiety mają jednak jakieś szanse. Na pewno taką posadę można połączyć z rolą matki i żony. Szef pewnie będzie miał słabość do swojej asystentki albo ta go zapewni, że wynagrodzi mu jakoś jeżeli będzie musiała od czasu do czasu urwać się z pracy aby odebrać dziecko. Czyli elastyczne godziny pracy są tu jak najbardziej możliwe.

Są jednak miejsca w których docenia się rolę kobiety. To przełoży sie z pewnością na ich chęć do zakładania rodziny i rodzenia dzieci. Jakby nie stykało do końca miesiąca można sobie dorobić od czasu do czasu weekendowym wyjazdem i zostawić pociechy pod opieką babci.

Możemy być spokojni o wyż demograficzny, możemy co najwyżej lansować, jak to określił ten co "ma dzieci", Kaczyński, modę na ich posiadanie.

środa, 25 sierpnia 2010

kiepska praca, kiepskie życie

Trafiłem na artykuł: http://biznes.onet.pl/polska-jednym-z-najdrozszych-krajow-pod-wzgledem-k,36941,3556543,1,analizy-detal

Polska to drugi najdroższy kraj w Europie pod względem utrzymania domu. Mówiąc w skrócie - "życie" jest w Polsce najdroższe. Najwięcej kasy przeznaczamy na przetrwanie. Żyjemy więc ubogo.

W Polsce od lat prowadzi się politykę kiepskiej pracy za kiepskie wynagrodzenie. Ma to zwabić korporacje poszukujące taniej siły roboczej. Śmieszy mnie jak słyszę w mediach, że jest sukces bo jakiś "inwestor" chce do Polski "przewieść" swoją fabrykę. Odbywa to się na zasadzie: "gdzie mogę znaleźć tanich roboli". Otóż jak znajdzie jeszcze tańszych to z Polski również ucieknie. Ale krótkotrwały sukces będzie. Zmniejszą się statystyki bezrobotnych bo tysiąc osób dostanie pracę za 1 200 miesięcznie.

W normalnym kraju ludzie mają kasę na zainteresowania, rozrywkę i podróże. U nas 90% społeczeństwa pracuje aby przetrwać.

Mamy horrendalnie drogą energię, prąd i ogrzewanie. Teraz jeszcze VAT podskoczy i będzie jeszcze drożej.

Rząd Tuska mógłby podwyższyć podatki dla najlepiej zarabiających ale tego nie zrobi bo to ich stały elektorat. Woli więc podnieść VAT dla wszystkich. W rezultacie biedni będą jeszcze biedniejsi a tym bogatym parę groszy nie zrobi różnicy. Społeczeństwo będzie coraz bardziej rozbite, podzielone i mniej sprawne. Takim łatwiej rządzić. I nie jestem pisowcem. Nie cierpię tych obu partii.

Ci biedni ludzi pójdą i w większości zagłosują na PO. Ogłupieni przez media, ze strachu przed PiSem.

Polska mimo, iż jest krajem w którym ciężko utrzymać rodzinom swój dom ma pieniądze aby utrzymywać żołnierzy na misjach na dalekim wschodzie. Wydajemy miliony dolców na Iraki i Afganistany. Reszta krajów angażuje się na minimalnym poziomie. Holendrzy mają w nosie debilne wojny i spakowali swoich chłopaków. Tylko Polska udziela się na maxa. Według zasady z "Pana Tadeusza"

"Szabel nam nie zabraknie, szlachta na koń wstąpi, ja z synowcem na czele i jakoś to będzie"

Motto elit w tym kraju - jakoś to będzie

wtorek, 24 sierpnia 2010

Jutro rozmowa o pracę

Przeczytałem dzisiaj artykuł: http://praca.wp.pl/kat,18453,title,Wraz-z-wypowiedzeniem-dostales-solidna-odprawe-Nie-rob-sobie-dlugich-wakacji,wid,12599237,wiadomosc.html?P[page]=3

Otóż autor dowodzi, iż im dłuższa przerwa od pracy tym cięższy powrót. Niby nic odkrywczego. Ja już ładne parę miesięcy jestem bez stałego zatrudnienia.

Na bezrobociu zacząłem siebie przekwalifikowywać. Na własną rękę starałem sobie znaleźć jakoś niszę. A to z nudów a to aby odnaleźć swoją drogę. Po pewnym czasie zacząłem wykonywać zlecenia na lewo. Drobne. Za niewielkie pieniądze. Szukałem jednocześnie stałej pracy, jakiejkolwiek ale szczególnie w tym kierunku - w pewnej niszy marketingowej. Bez skutku.

Jutro mam kolejną rozmowę. Nie robię sobie wielkich nadziei. Już tyle razy się rozczarowałem, że teraz nawet nie liczę na wiele. Autor tego artykułu ma racje, choć w inny sposób niż by chciał.

To nie pracodawcy mają problem aby zatrudnić kogoś po dłuższym okresie czasu, to człowiek bezrobotny traci powoli nadzieje na stabilność.

Ja właściwie chodzę na większość tych wszystkich rozmów z wewnętrznego obowiązku. Chce wiedzieć, że zrobiłem wszystko aby zwiększyć swoje szanse. Ale w głębi duszy to wątpię w siebie i szanse na normalne życie.

O dziwo trochę wiary w siebie dały mi lewe zlecenia. Coś zarobię, klienci są zadowoleni, zawsze czegoś nowego się nauczę. Ktoś mnie poleci. To sprawia, że nie odpuszczam.

Jurto będę wyluzowany. Mam to gdzieś. Nie będę się już więcej przymilał, zapewniał jaki jestem super czy udawał przebojowego. Już tyle razi mi się oberwało za to po łbie, że dziękuję.

Im więcej mija czasu tym bardziej tracę na atrakcyjności jako pracownik? Mam to również gdzieś.

Szukanie pracy to męczarnia. Pojechanie na głupią rozmowę kwalifikacyjną, napisanie listu motywacyjnego i wszystko to z zerowy rezultatem jest gorsze niż 8 godzinny zapieprz.

Stąd jadę zrobić swoje. Tyle i nic więcej.

Bardziej popłaca kombinatorstwo i szara strefa niż aktywne szukanie pracy.

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Dlaczego przestałem szukać pracy?

Ostatnio zauważyłem, że nigdzie nie wysyłam cv. Owszem czasami przejrzę oferty ale już nie godzinami jak kiedyś. Co się stało? Czyżbym stał się już prawdziwym bezrobotnym, który nie pracuje bo nie chce?

Otóż nie. Dorabiam sobie pracując w zleceniach. Mam jakoś maleńką niszę i czasami ktoś coś mi zleci. Bez etatu, bez szans na kredyt tak sobie trwam.

Mógłbym pójść roznosić ulotki. Ale tam płacą 4,5 zł za godzinę. Ja biorę około 18 zł.

Otóż ostatnio straciłem nadzieję na etat. Po prostu już tyle razy się zawodziłem, że dałem sobie spokój z aktywnym odpowiadaniem na ogłoszenia.

Opiszę tylko dwie historię. Otóż w pewien czwartek dzwoni do mnie telefon. Gość zaprasza w trybie pilnym na rozmowę. Umawiamy się na 9 rano. Idę do niego on przyjmuję mnie w swoim obskurnym biurze. Gada ze mną 5 min i mówi, że sobie przejrzy moje cv. Tylko po to rano wstawałem, ubierałem się w koszulę, jechałem autobusem aby on mógł mnie zobaczyć. Żadnych głębszych pytań, żadnej rozmowy, ot zobaczył mnie i mu się nie spodobałem.

Póżniej była rozmowa w Urzędzie. Stanowisko podinspektor. Chętnych było 53 osoby na jedno miejsce! Pisaliśmy test na wielkiej sali w której się robi imprezy. Jak można rywalizować z 53 osobami? Gdyby było 8-10 ale aż tyle.

Aplikowałem również na stanowisko gdzie spełniałem wszystkie kwalifikacje. Nawet do mnie nie zadzwonili. A ogłoszenie ukazało się dzisiaj znowu.

Rezultat? Straciłem dużo czasu i miałem niepotrzebne nadzieję. Tak jest już od paru miesięcy. Żyję więc pracując na zlecenie dorywczo. Raz na umowę o dzieło, raz nielegalnie. Wykonuję raczej rzeczy wymagające kwalifikacji i wiedzy. Jestem chwalony za rezultaty, ludzie są ze mnie zadowoleni.

Tu się chyba kłania polska gospodarka. Jesteśmy krajem robotniczym. Nasz model do którego dążą rządzący to: kiepsko płatna, kiepska praca. Tak aby zwabić korporacje szukające taniej siły roboczej. To nie Szwecja czy Dania gdzie ludzie są dobrze wynagradzani a cała gospodarka jest innowacyjna. My mamy ambicje zostać "małymi Chinami" Europy.

Stąd poszukuje sie u nas głównie robotników, ochroniarzy, pracowników produkcyjnych. To stąd absolwenci studiów idą się kształcić do studium na ogrodnika, florecistkę i tego podobne zawody. To stąd jak idę do swojego urzędu pracy i patrze na tablicę z ofertami pracy i wynagrodzeniem to widzę tam średnią 1 400 brutto.

Mam więc gdzieś aktywne poszukiwanie pracy, to nie popłaca. Postawiłem na kombinatorstwo, szarą strefę i ...swoją wiedzę, na którą jak się okazało jakiś popyt jest. Kokosów nie zbijam ale nie marnuję przynajmniej czasu na kretyńskie listy motywacyjne i idiotyczne rozmowy kwalifikacyjne i "prace domowe" do wykonania aby zobaczyli czy foka prawidłowo podbija piłkę nosem.

sobota, 21 sierpnia 2010

Administracja bez podwyżek

Przeczytałem artykuł: http://finanse.wp.pl/kat,104132,title,Pracownicy-administracji-bez-corocznych-podwyzek,wid,12591903,wiadomosc.html?ticaid=1abf0

Pracownicy administracji przez 5 lat mogą zapomnieć o jakichkolwiek podwyżkach. Ich pensje będą zamrożone. Niby dobrze. Jest kryzys, trzeba na biurokracji oszczędzać. Pani i panowie z okienek mogą się szykować na trudny okres. Vat idzie do góry, czyli wszystko będzie droższe, plus inflacja. Jednym słowem zwykły urzędas odczuje po kieszeni. Jego możliwości finansowe z przed roku do tych za 5 lat bedą znaczącą różne.

Biurokracja to w Polsce problem. Jest bowiem niefachowa i przerośnięta. Jest również przeżarta korupcją i nepotyzmem. Pracowałem w urzędzie. Widziałem jakie tam są układy. Jak się wkręca siostrzenicę, kumpla, jak się rozdaje premie swoim ludziom. Mój kierownik został kierownikiem tylko dla tego, że jego najlepszy kumpel został dyrektorem. Przyszedł na stanowisko zwykłego podinspektora aby w trybie nadzwyczajnym zostać kierownikiem. Nie miał ani doświadczenia zawodowego anie wykształcenia zgodnego z zajmowanym stanowiskiem. Tak wygląda polska administracja.

Kolejna sprawa to ich pensje. Tu panuje zasada. Doły zarabiają grosze, góra zarabia bardzo dobrze. Różnice potrafią być ogromne.

Administracji obciąć jest najłatwiej. To sektor społecznie niegroźny. Nikt się za nimi nie wstawi. Oni sami się też nie zorganizują. Niechby zabrali górnikom ich przywileje emerytalne...co by się działo. Ale rząd Tuska jest rządem sondażowym. Bez odwagi, bez wizji, bez strategii. Jedynym ich atutem jest PiS - skrajna, populistyczna partia konserwatywno-prawicowa. Strachem przed PiS-em wygrywają wybory.

Ok. Niech obcinają administrację. Niech nawet z niej zwalniają bo rzeczywiście jest duży przyrost i część osób mało co tam robi. Ale niech te same reguły zastosują do innych pracowników budżetówki. Niech nie podwyższają zarobków lekarzom, żołnierzom, służbom specjalnym, policjantom. Tam jest też dużo patologii.

I wreszcie, szary pracownik administracji jest człowiekiem, który jest bardzo źle wynagradzany. Zarobki 1 200 na rękę nie są niczym dziwnym. On też ma rodzinę na utrzymaniu, też ma dzieci, którym musi dać jeść. Jeżeli trzeba mu zabrać to musi mieć świadomość, że innym też. Tym bardziej, że cała reszta zarabia więcej niż on. Można robić mocne cięcia ale muszą być równe dla wszystkich.

Rządzi nami populistyczna partia władzy, która bardziej niż o sprawiedliwość będzie dbała o sondaże i wygodę. Także pewnie będą podwyżki dla dobrze zorganizowanych i dysponujących szantażem lekarzy a nie dla pozbawionych jakiegokolwiek prestiżu urzędników.

czwartek, 19 sierpnia 2010

Kammel i Ibisz - idole Polski

Kammel i Ibisz to nowe gwiazdy Polsatu. Wybrała je królowa "tiwi" Nina Terentiew.

Telewizja promuje idoli. Prezenterzy są obiektem pożądania pań i zazdrości facetów. Takie gwiazdy w telewizji publicznej zarabiają krocie. Pląsający na tle mapy pogody Kret zarabia 20 tysiaków, Kraśko, którego cała rodzina siedzi w TVP z racji wpływów dziadka- byłego ministra kultury PRL, "kosi" 40 tys. Wszystko z abonamentu. Może to irytować. Wyżelowani, mdli i nudni prezenterzy z pieniędzy podatnika żyją jak maharadżowie za czytanie z promptera.

W przypadku Kammela i Ibisza sprawa wygląda inaczej. Pracują teraz dla prywatnego właściciela i nie są nudni. Niech Solorz im płaci i 2 miliony miesięcznie. Jego sprawa. Mi to nie przeszkadza.

Twarze Polsatu to nietuzinkowe postacie. Kammel - aferzysta, znany ze związku z cholernie bogatą Katarzyną Niezgodą. Jego dama jako viceprezes zlecała lawinowo firmie swojego chłopa szkolenia. Pracownicy banku mieli być mistrzami wystąpień publicznych. Kammel to wszak mistrz tzw. umiejętności miękkich. Ferrari, Porshe to tylko niektóre z zabawek Tomka, miłośnika gadżetów i drogich ubrań.

Ibisz to trochę inny typ. Gładki, miły,uprzejmy, zawsze uśmięchnięty. Właścwie bez poglądów, jego pasją jest wygląd. Jest śliczny. Tak bardzo, że ...przestaje się podobać kobietom. Te czują, że Krzysztof już przekroczył granicę dbania o siebie jaka charakteryzuje prawdziwego mężczyznę. Kolejne botoksy, wybielone zęby, farbowane włosy, mało która kobieta tak o siebie dba. Krzychu ma już dwa małżeństwa w plecy. Obecnie spotyka się z jakoś dwudziestką. Ostatnio zaskoczył nowym imagem. Wygląda jak reżyser pornoli, który w byłych republikach radzieckich urządza castingi na "aktorki". Ostatnio wydał książkę http://www.plotek.pl/plotek/1,78649,8271570,Ibisz_radzi__jak_dobrze_wygladac_po_czterdziestce.html. Jestem na 100% pewny, że to będzie wydawniczy hit.

Gratuluję Polsatowi publiczności. Z sondaży zapewne wyszło, że takie twarze najlepiej przemawiają do mentaloności przeciętnego widza ten stacji.

Kammel i Ibisz to wzory do naśladowania. Tak się teraz robi karierę. Przede wszystki dobry wygląd, gładkość, nijakość i parcie na kasę. Zero jakiś poglądów, za to przyjemny uśmiech na twarzach.

niedziela, 15 sierpnia 2010

Chcesz być szeregowcem?

Media doniosły ostatnio, że na szeregowca w wojsku jest 9 osób na 1 miejsce. W tym osoby z wyższym wykaształceniem.

Ale się pozmieniało. Wow! Pamiętam jak to parę lat temu stawałem na komisję poborową. Pamiętam kumpli jak to kombinowali, aby grupy A nie dostać. Jeden załatwił sobie "hemoroidy" drugi powoływał się na ojca alkoholika i znerwicowanie. Pamiętam, jak kumpel się cieszył, że pójdzie w kamasze tylko w razie wojny.

Zawsze jednak zdarzał się typ ludzi, którzy pragnęli męskiej przygody. Militaryści co pragnęli się "sprawdzić". Oni marzyli o jednostkach specjalnych, służbach specjalnych. Byli tacy co jeszcze wierzyli w blichtr i to, że "za mundurem panny sznurem" ci chcieli być oficerami.

Może wojsko się zmienia? Może teraz szeregowiec to dobra robota? Pogadałem więc z bratem, który jest oficerem w wojsku. Nie nie zmienia się. Szeregowiec to wciąż mięso armatnie. Nic nie ma do powiedzenia. Nikt od niego nie wymaga myślenia. Codziennie słyszy po sto razy "szeregowy wykonać". To praca pozbawiona ambicji i polegająca na psim posłuszeństwie. Każdy może nim dyrygować. Ma on tylko biegać po poligonie z kałaszem jak matoł, pionek w rękach wyższych stopniem.

Czemu do cholery dorosły facet chce mieć taką robotę? Kto by to chciał- nie masz nic do powiedzenia, nikt cię nie szanuje, nikogo nie interesuje co myślisz. Ludzie wydają ci rozkazy w sposób jaki się mówi do psa - "wykonaj".

Tłumy chcące zostać szeregowcami w wojsku to oznaka słabości gospodarki. Oznacza, że ludzie odwracają się od rynku i chcą za wszelką cenę przytulić się do państwowego garnuszka. Nawet za cenę paskudnej roboty.

Ludzie mają rzeczywiście w nosie kapitalizm skoro pchają się drzwiami i oknami do instytucji w której jest zero kapitalizmu. W wojsku jest socjalizm pełną gębą: ogromna stałość zatrudnienia, dają mieszkania, liczne przywileje, dodatki takie i śmakie.

piątek, 13 sierpnia 2010

Stracone pokolenie w Polsce

Przeczytałem z zainteresowaniem artykuł: http://wiadomosci.onet.pl/2209795,12,swiatowy_alarm_ws_straconego_pokolenia,item.html

"Stracone pokolenie" to fakt. Również w Polsce. Sam się zaliczam do tego zacnego grona, choć robię wszystko aby się z tego wyrwać. Pracę zacząłem dość wcześnie, jednak zawsze była ona niestabilna. Zawsze miałem z tyłu głowy, że może się skończyć. I skończyła się. Zrobili redukcje w moim zakładzie pracy i polecieli "młodzi" ("bo sobie jakoś poradzą").

Konsekwencje dla społeczeństwa będą ogromne. Młodzi ludzie to normalnie motor gospodarki - silni, zdrowi, ambitni. Teraz jednak są balastem. Pozostawienie sami sobie, popadają w marazm i frustracje. W Polsce szczytem marzeń jest staż po studiach i zatrudnienie w jakimś urzędzie skarbowym. Tak wygląda ścieżka kariery przytłaczającej części absolwentów.

W Polsce przez lata nie było żadnej polityki społecznej. Nikt nie rozwiązywał problemu niedostosowania edukacji do rynku pracy. Boom demograficzny czyli dzisiejsi dwudziestoparolatkowi zamiast stać się błogosławieństwem stają się osią w gardle.

Trzeba wiedzieć jakie są mechanizmy psychologiczne u takiego młodego człowieka. Czuje się młody, pełen sił i ambicji. Ofert pracy dla niego jednak mało. Aplikuje na co ambitniejsze. Telefon nie dzwoni...tydzień,miesiąc, dwa. W końcu ktoś go zaprasza na rozmowę i ...nic. Po jakimś czasie coraz mniej chce mu się szukać pracy bo nie widzi efektów swoich starań. Psychologia mówi, ze nie ma nic bardziej demobilizującego niż brak związku miedzy staraniami a efektem. Po jakimś czasie w każdym normalnym człowieku pojawia się w głowie schemat: starania równa się rozczarowanie. Młody człowiek siedzi więc w domu zgnuśniały i rozleniwiony. Aplikuje już na same gówniane stanowiska. Jego chęć uczenia się i ambicje zostaną stępione do zera.

Zauważyłem bardzo wyraźną tendencję. Młodzi chcą iść na państwowe. Kiedyś marzyli o własnych firmach, o rozwoju, o zainteresowaniach. Teraz tylko o stałej pracy z pensją na czas. Na szeregowca wojskowego jest 9 osób na jedno miejsce. Wielu jest z wyższym wykształceniem. Chcą pracować w robocie w której jest tylko: padnij, powstań. Podobnie jest z Policją. Tłumy chcą tam się dostać. Młodzi mają w nosie kapitalizm. Już się nim rozczarowali. Dla nich to synonim roboty za grosze i na umowę zlecenie. Oni chcą się rozwijać i uczyć nowych rzeczy ale to może się stać tylko w warunkach względnego bezpieczeństwa.

Teoria Masłowa - znanego psychologa mówi, że człowiek musi najpierw zaspokoić swoje podstawowe potrzeby aby zacząć myśleć o tych wyższych. Musi mieć pewność, że będzie miał za co zjeść i, że będzie miał schronienie nad głową. Wtedy będzie myślał o wyższych wartościach. Stąd wszelkiej maści urzędy, wojsko, straż więzienna są szturmowane. To tęsknota za socjalizmem. Za pewnością zatrudnienia, przywilejami. PRL już nie jest symbolem samego zła.

Polska mogła na boomie demograficznym lat 80. wygrać. Przegrała jak zawsze walkę o "przyziemne sprawy". Jesteśmy mocni w powstaniach i katastrofach. Szans na dobrobyt nie wykorzystujemy. Część z tych młodych ludzi wyjechała i zostawiła Polskę z tyłu. Część gnuśnieje pozbawiona szans. Obudzimy się za parę lat, gdy będziemy dwoić się i troić jak sprawić by rodziło się więcej dzieci, bo gospodarce grozi ruina.

wtorek, 10 sierpnia 2010

Umowa na czas okreslony - czy korzystna?

Przeczytałem artykuł: http://msp.money.pl/wiadomosci/kadry/artykul/umowy;na;czas;okreslony;zniszcza;rynek;pracy,33,0,653089.html#utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=rss

Otóż w Polska jest krajem, gdzie jest jeden z największych odsetek umów na czas określony. Bijemy na łeb i na szyję Unię Europejską a więc kraje do jakich pretendujemy.

Sam pracowałem na podstawie takiej umowy. Pracodawca zatrudnił mnie na pół roku bez dnia. Czemu bez dnia? Aby nie płacić mi trzynastki. To są właśnie uroki tego typu umowy.

Argumenty pracodawców wciąż są te same: większa elastyczność jest lepsza dla firm. Mogą one swobodnie kształtować swoją politykę zatrudnienia. Dochodzi do tego stara melodia ("sam załóż firmę i płać ZUS, VAT i jeszcze dobrą pensję pracownikowi"). Rozumiem te argumenty. Każdy woli mieć więcej elastyczności. Nie mam pretensji do tych organizacji przedsiębiorców. Z punktu pojedynczego biznesmena to rzeczywiście lepsze. Mam pretensję do rządu.

Spójrzmy na sprawę szerzej. Już teraz niepewność zatrudnienia jest ogromna. System, który mamy i który dzięki propagandzie uważamy za jedyny właściwy wmawia nam, że musimy brać potężne kredyty. Duża część społeczeństwa tonie w długach.

Kiedyś ludzie mogli mieć bez problemu pracę w swoim rodzinnym mieście. Teraz większość młodych ludzi tłoczy się w większych miastach. Ceny mieszkań są więc zawyżone, a ludzie muszą brać kredyty. Jak mieć w takich warunkach dzieci? Kto założy rodzinę wielodzietną w sytuacji gdy nie jest pewny czy będzie mieszkał w swoim własnym mieszkaniu? Kto będzie pracował na emerytury? Kto będzie rozwijał kraj? Bo dodatni przyrost naturalny jest błogosławieństwem dla kraju. Starzy ludzie nie napędzają gospodarek. To robią młodzi.

Kto bardziej konsumuje, człowiek, który jest pewien pracy czy człowiek, który tej pewności nie ma? Tak duży odsetek umów na czas określony niszczy nie tylko rynek pracy ale i całą gospodarkę? Skutkuje mniejszym przyrostem naturalnym i mniejszą konsumpcją. Przedsiębiorcy na tym stracą ale w dłuższej perspektywie. Bo zatrudniony na stale pracownik jako klient kupiłby więcej. Miałby więcej dzieci a więc również więcej wydatków.

Wreszcie dla wielu młodych ludzi czynnikiem, który by ich zatrzymał w kraju jest stabilność pracy. Może mniej płatnej niż na Zachodzie ale dającej im pewność. Dajmy teraz młodym ludziom do wyboru: mało płatna i małą stabilną pracę w Polsce a lepiej płatną, a nawet w przypadku lepszych prac o niebo stabilniejszą w Anglii czy Niemczech. Co wybierze?

Umowy na czas określony są niszczące. To polityka krótkofalowa. Ludzie pozbawieni stabilności nie zaryzykują aby mieć dzieci, albo odłożą decyzję o ich posiadaniu na czas, gdy już będą pewni, że są ustawieni odpowiednio. Będą również mniej konsumowali bo będą musieli się zabezpieczyć na moment wygaśnięcia umowy. Wreszcie wyhodujemy zastępy ludzi zestresowanych i zlęknionych, bojących się o swój byt. Ale takimi ludźmi łatwiej jest przecież sterować.

sobota, 7 sierpnia 2010

Balcerowicz już ma receptę !

W końcu głos w sprawie finansów zajął największy polski autorytet ekonomiczny, ale także moralny. Geniusz, reformator - profesor Balcerowicz. Każdy kto go krytykuje to wieśniak i przygłup, najprawdopodobniej sympatyk Samoobrony. Osobiście żałuję, że ta wielka postać nie ma już wpływu na sytuację w naszym kraju.

Otóż profesor skrytykował podwyżkę VAT. Nie była to krytyka niekonstruktywna. Geniusz jasno wskazał skąd brać pieniądze. Punkt pierwszy to oczywiście znieść podwyżkę zasiłku dla bezrobotnych z 700 zł na 400 zł. W dniu w którym była ta podwyżka dla pieprzonych nierobów profesor omal nie dostał zawału. Jak to, on wielki ekonomista pracuje a jakiś warchoł leży i otrzymuje pieniądze? Tak być nie może! Profesor zawsze twierdził, że system socjalny dla bezrobotnych jest rozbuchały. Sam siebie obwiniał, ze nie miał dość siły aby z tym walczyć.

Kolejne cięcia popularny Balcer zrobiłby zabierając becikowe ("biedni nie powinni mieć dzieci" to doktryna liberałów). Później zabrałby się za program "Rodzina na swoim". Jeszcze zlikwidowałby ulgi na dzieci i Internet ("chcesz to sobie kup a nie żerujesz na innych"). Wreszcie finał - zmniejszenie zasiłku pogrzebowego.

Geniusz nic nie wspomina o zmniejszeniu zaangażowania w ogromnie kosztownych zagranicznych misjach wojskowych. Irak i Afganistan to w końcu bój o wprowadzenie kapitalizmu na tych ziemiach. Także to święta wojna warta pieniędzy i krwi obywateli polskich. Profesor także milczy na temat komitetów politycznych dla każdego włodarza od burmistrza począwszy. Drogi aparat polityczny już na szczeblu gminy jest przecież niezbędny. Broń boże aby podnieść podatki dla najlepiej zarabiających! To hańba by była!

Panie Leszku Balcerowiczu, wielki geniuszu i ekonomie! Zasiłek dla bezrobotnych jest w Polsce bardzo niski. W przeciwieństwie do panującej propagandy nikt z niego nie żyje. Nie ma tak zwanych zawodowych bezrobotnych. Po pierwsze nie można przeżyć za 700 zł. Albo inaczej, nie można przeżyć godnie. Po drugie on jest tylko na krótki okres czasu. I przedtem trzeba stracić pracę w której się było minimum rok. Nasze zasiłki są jednymi z najniższych w Europie, relatywnie wyższe mają nawet w Czechach. Nie wspomnę już o Niemczech, Danii, Holandii. To służy temu aby człowiek, który stracił miejsce pracy nie ze swojej winny od razu nie był postawiony w sytuacji w której nie ma żadnych pieniędzy. To jest po to aby miał jakiś czas na rozejrzenie się za czymś. Naprawdę chcesz to Geniuszu zabierać?

Już nie będę komentował Twoich propozycji zabierania zasiłków pogrzebowych. Bo on dotyczy ludzi, którzy pracowali. Rozumiem, ze doskwiera Ci świadomość, że jakaś wieśniara pracująca w Biedronce zostanie pochowana godnie. Wszak sama mogła odłożyć pieniądze. Jej mąż mógł pójść do drugiej pracy. Ty nie powinieneś nic dokładać do tego!

Zniesienie ulg na dzieci to dobre posunięcie. Dziecioroby niech sami sobie radzą. Tylko kto będzie pracowała na emerytury tego pokolenia? Nie jest tajemnicą, że im więcej dzieci się rodzi tym system emerytalny bezpieczniejszy. Po prostu jest komu pracować na emerytów. Czyli w teorii płacąc na cudze dzieci sami sobie wybieramy dobrą przyszłość. Ale to sa jakieś komunistyczne mżonki Geniuszu. Lepiej znieść wszelkie ulgi na dzieci i pracować do 90 albo i do śmierci.

Ty nie powinieneś do niczego dopłacać! Z Twoich pieniędzy nie powinno się rozdawać Profesorze. Ale zaraz. Skąd Ty masz te pieniądze? Czy to nie w czasie jak namawiałeś ludzi do 10-letniego zaciskania pasa pobierałeś pensję wicepremiera? Czy to nie Ty brałeś z kieszeni podatnika 40 tys. zł miesięcznie jako Prezes NBP? Czy to nie inni ludzie płacili za twoje studia i doktorat zrobione na dzisiejszej SGH? Czy to nie nie budżet Państwa płacił Ci pensję wykładowcy naukowego? Czy Ty wielki piewco prywatnego kapitału dorobiłeś się na pieniądzach innych ludzi?