Jarosław Kaczyński chwalił niedawno Edwarda Gierka. Za to, że był patriotą. Kiedy upadał komunizm miałem 6 lat. Jak go dzisiaj widzę?
Otóż był to ustrój zły. Ale mi zawsze wmawiano, że absolutnie zły. Teraz wiem, że tak nie było. Po 89 roku w Polsce lansowany był neoliberalizm jako nowoczesność i panaceum na biedę. Jakże to były modne poglądy: prywatyzacja, elastyczność rynku pracy, wszystko płatne. Najlepiej studia i służba zdrowia.
Pamiętam jak poznałem stażystę w moim poprzednim miejscu pracy. Mówił, jak to jest za prywatną służbą zdrowia. Jednocześnie mieszkał w wynajmowanym pokoiku i klepał biedę. Gdyby pomyślał dokładniej zrozumiałby, że taka opieka medyczna oznaczałaby dla niego brak opieki medycznej. Ale media wmawiały swoje. Dobrobyt równa się neoliberalizm.
PRL nie był absolutnie złym ustrojem. Miał wiele dobrych odcieni. Praca, może nie najwyżej wydajna, ale zapewniająca każdemu człowiekowi jakoś godność. Człowiek po swoim kierunku studiów mógł znaleźć pracę w zawodzie. Czym to skutkowało? Ogromnym wyżem demograficznym. W PRL nie istniał strach o utrzymanie rodziny. Jarosław Kaczyński powiedział podczas jednej z debat, że trzeba "wprowadzić modę na rodzinę" (któż to mówi). Nie ma kwestii "mody czy nie mody na rodzinę". Jest tylko kwestia utrzymania rodziny.
Niech każdy młody człowiek odpowie sobie na pytanie: czy będzie mnie stać na rodzinę z trojgiem dzieci? . Osobiście znam parę bardzo pragnącą mieć dziecko. On zarabia 1 500 zł, ona kończy studia. Boi się czy znajdzie pracę. Chcą mieć dziecko, ale nie mogą bo boją się czy je utrzymają. Lansowanie mód na dzieci to idiotyzm. Powinno się robić wszystko, aby ci co je chcą mieć mogli je utrzymać. W PRL nie było takiego problemu. Nawet dzieci z wieloosobowej rodziny mogły chociażby wyjeżdżać na wakacje, brac udział w życiu kulturalnym.
Tu odezwie się neoliberalna melodia: biedni nie powinni mieć dzieci. Pomijam fakt, że Polska potrzebuje dzieci bo przyrost naturalny to warunek rozwoju. Moi znajomi o których pisałem to normalni ludzie. Po studiach. Żyjący w 120 tys. mieście. Starają się jak mogą, dorabiają tu i tam. Ale to nie podnosi ich stopy życiowej. W neoliberalnej wersji świata jest tylko miejsce dla najtwardszych, najlepszych i najsilniejszych. Nie ma miejsca chociażby na przeciętnych.
PRL dawał także ogromne szanse na własne mieszkanie. Teraz mieszkanie to luksus. Dorobienie się od zera własnego, skromnego "m" to droga przez mękę. Śmierć z kredytem.
Wreszcie PRL naprawił pewne rzeczy po II RP (więcej zchrzanił). Rozparcelował chociażby wielkie majątki ziemne. I to nie te, które były owocem ciężkiej pracy, ale dobrego urodzenia (liczni hrabiowie) i wyzysku (blisko pańszczyzny). Dzisiaj ci wszyscy wielcy magnaci, hierarchowie chcą potężnych odszkodowań za to. Dawanie im czegokolwiek jest tak samo dużą niesprawiedliwością jak SB-ckie emerytury.
Wreszcie moja osobista refleksja. W moim domu najlepiej się wiodło za PRL-u. Później ojca wyrzucili z pracy i pracował a to dorywczo, a to na czarno. Pół roku tu, rok tam. Nie był super zaradnym człowiekiem. To fakt. Ale chciał pracować. Chociażby fizycznie na etacie. W końcu uciekł na rentę. Skromną, ale pewną. Ten super neoliberalizm kojarzy mi się z widokiem mojego ojca proszącego o pracę. Wspomina PRL z czułością i nie cierpi wolnej Polski. Nie był ani w partii, ani w jakichkolwiek jej strukturach. Ot szary człowiek.
Ja osobiście też uwierzyłem w mit kapitalizmu. W ten cały sen o dobrobycie. Od pół roku jestem bez pracy. Wysłałem z e 100 podań, chodziłem i szukałem. Czuję, że powielam los mojego ojca. Mojemu pokoleniu wmawiali, że lekiem na tego typu przyszłość jest edukacja: "skończ studia". To był miraż. Dzisiaj patrzę na PRL jako na ustrój szarości, ale nie jak na całe zło. Było w nim wiele dobrych obszarów. Ostatnio zauważyłem, że młodzi ludzie zmieniają swoją postawę do PRL. Większość nie szuka już dobrobyty w mitycznym super płatnym sektorze prywatnym, ale w etatyzmie.
Z kim bym nie rozmawiał to młodzi ludzie szukają pracy w : wojsku, policji, urzędach. Prysł ten miraż o zarobkach w sferze prywatnej. Czemu? Bo w państwowej są większe. Tak, może w Warszawie tego nie widać, ale badania pokazały, że przeważnie lepiej się zarabia w budżetówce. Nie radzę brać średniej bo nie jest wiarygodna. Ale generalnie pracownik ma lepiej tam niż na posadzie prywatnej.
Mit wysokich zarobków w sferze prywatnej wykorzystują służby mundurowe i urzędasy. Znamy to melodię: jak nie będzie epodwyżek ludzie będą szli do sektora prywatnego, a nie do nas. Nie nie będą szli.
Oczywiście podziwiam ludzi, którzy coś założyli sami i mają z tego profity. Nie jestem antykapitalistyczny.
Ciekawe jak to jest, zę najwięcej zwolenników neoliberalizm ma wsród służb mundurowych i urzędników?
Ma Pan rację. Kiedyś było lepiej. Moich rodziców było stać co roku, żeby gdzieś jechać na wakacje. Teraz ich nie stać, urlop spędzają w domu i boją się, że stracą pracę. Podwyżki żadnej od lat. Tylko sobie ciągle podwyższają pensje szefowie, prywaciarze. Niestety chyba nic się na to nie poradzi :/
OdpowiedzUsuń