czwartek, 29 lipca 2010

Politologia. Kiedyś hit teraz kit



Znamy to wszyscy. Jaki jest najgorszy kierunek studiów - politologia. Politolog stał się synonimem głupka, który nic nie umie. Pięć lat zmarnował na studiowaniu nieżyciowych bredni. Sam jest sobie winien, że ma problemy z pracą. Mógł zostać przecież inżynierem...

No cóż. Nie każdy może być inżynierem. Bóg rozdaje ludziom różne talenty. Z niektórych nie da się zrobić ścisłowców.

Na polskim rynku pracy politolog to dzisiaj obelga ("nic nie umiał i poszedł na politologię"). Otóż nie zawsze tak było. Kiedyś politologia to były atrakcyjne studia, kształcące inteligentów. W Niemczech do tej pory to szanowany kierunek. Absolwenci politologi są za wschodnią granicą parlamentarzystami bo w Niemczech 90% polityków to: prawnicy, politolodzy i ekonomiści. Duża grupa idzie do dyplomacji. To elita Państwa.

Czemu w Polsce to synonim głupka, co nic nie umie? Wszystko przez uczelnie wyższe. Niesamowity bańka usług edukacyjnych, których rząd w żaden sposób nie hamował spowodował eksplozje różnych politologii.

To był najłatwiejszy sposób na ten biznes. Założyć prywatną uczelnię na której kształcili by się inżynierowie to potężny wydatek - sprzęt, laboratoria, kosztowne praktyki. Aby być na czasie z taką elektroniką trzeba wydawać duże kwoty na nowe bajery. W przypadku politologii wystarczy tablica i oczytany wykładowca. Zero nakładów. Politologa można wykształcić w piwnicy.

Winni są też wśród studentów politologii. Był to kierunek na który się szło, bo najłatwiej. Ludzie ci w rzeczywistości nie chcieli studiować w znaczeniu jakim się to pierwotnie rozumiało - rozwijania pasji. Jednak lobby uczelni prywatnych wmówiło młodym ludziom, że nie studiują tylko osły. Oraz co gorsze, że studiowanie to klucz do życiowego sukcesu. Tak więc mamy znacznie większy odsetek studentów niż w Anglii za to z gorszą wiedzą i bez perspektyw.

To nie studenci politologi są nieudacznikami, to system z nich takich zrobił. Jakaś część tych ludzi to pasjonaci polityki i wiedzy o ustroju państwa. Studiowali to co rzeczywiście lubili. Czy można za to kogoś winić?

Gdyby nie prywatne uczelni i bierność rządu byli by dzisiaj szanowanymi absolwentami. To nie prawda, że humaniści są nie potrzebni. Są ale nie w nadmiarze. Jakby była równowaga między uczelniami technicznymi a humanistycznymi nie byłoby problemu.

Za błędy systemu płacą ci co politologię wybrali z przekonania. Poszli za głosem swojego ja.

środa, 28 lipca 2010

Zróbcie coś albo wyjedziemy z Polski

Zróbcie coś albo wyjedziemy z Polski

Młode pokolenie nie widzi szans w Polsce na spokojne życie. Ja również takiego nie widzę.

Niech każdy sobie odpowie ile trzeba w Polsce zarabiać aby móc wziąć kredyt na mieszkanie i posiadać samochód, którym jeździłoby się do pracy. No ile? A ile jakby się chciało mieć tylko jedno dziecko?

Polska posiada jedne z najdroższych mieszkań w Europie! Oczywiście względem zarobków. Jest na to ustalony współczynnik. Suma 4 znaczy dostępne, w Polsce jest 6,6!

Mam znajomych w wieku 26 i 23 lata. Chcą się pobrać i mieć dzieci. Ale ona jeszcze studiuje, on zarabia na rękę 1 700. Jest szczęściarzem - odziedziczył mieszkanie po babci. Nie biorą ślubu - bo ich nie stać. Bardzo chcą mieć dzieci, ale ich nie stać.

Kto będzie płacił na emerytury dzisiejszego młodego pokolenia? Skoro posiadanie dzieci stało się być trudnym wyzwaniem. Dorobienie się mieszkania stało się niebywałym luksusem. Oczywiście pomijam stabilność pracy i osłonę socjalną, której w Polsce nie ma.

W Polsce teraz praca stała sie luksusem. Czymś dla najlepszych. Wiadomo musisz skończyć dobre studia, najlepiej inżynieryjne i znać dwa języki obce.

A co z ludźmi, którzy skończyli przeciętne studia i nie marzą o zostaniu bogaczami? Chcą pracować ciężko i mieć tylko na standardowe życie. Bo chyba małe mieszkanie i samochód to standard w XXI wieku?

W Polsce panuje ten neoliberalny bełkot. Praca tylko dla najlepszych i najzdolniejszych. Reszta ma radzić sobie sama.

Nie mam pracy. Ostatnio dorabiam sobie w szarej sferze. Mam w nosie, że nie płacę Państwu. Chcę pracować czego dowodem jest chyba to, że dorabiam sobie przynajmniej parę groszy na "nielegalu" ale nie ma nic.

Gdy zaczynałem pracę po studiach znalazłem ją bez problemu. Niedoświadczony i mało umiejący zaczełem z wiarą patrzeć w przyszłość. Teraz mam dwuletnie doświadczenie. W tym czasie doszlifowałem wiele swoich umiejętności. Moja wartość pracownicza wzrosła znacznie. Ale pracy dla mnie nie ma. W poprzedniej były cięcia i zwolnili mnie "bo młody sobie poradzi".

Myślę aby opuścić ten pojeb... kraj. Zresztą politycy obudzą się za jakieś 25 lat gdy okażę się, że nie ma kto pracować na emerytury bo ludzie z braku możliwości nie chcieli mieć dzieci. Wtedy kraje, które te możliwości dały będą tryumfowały.

W Polsce brak jakiejkolwiek polityki mieszkaniowej dającej szansę na tanie lokum młodym ludziom. Brak wspracia w znalezieniu pracy.

Model neoliberalny upada na całym świecie. W Polsce trzyma się wciąż mocno.

poniedziałek, 26 lipca 2010

Chcesz być dyplomatą czy żołnierzem ?



Szeregowym zawodowym można już być po gimnazjum. Wystarczy być zdrowym na ciele i umyśle. To wszystko.

Dyplomatą można zostać gdy ma się tytuł magistra, zrobiło się aplikację konsularną trwającą 18 miesięcy, zdało się egzaminy ze znajomości dwóch języków obcych.

Warto być popularnym trepem czy panem dyplomatą? Pewnie myślicie, ze odpowiedź jest oczywista. Otóż nie - warto być szeregowym zawodowym. Zarobki szeregowego to 2,5 brutto, zarobki początkującego dyplomaty to 1,8 brutto !!! To fakt.

Warto więc odrzucić wszystkie ambicje i iść do wojska. Baczność, padnij, spocznij to w Polsce jest wyżej cenione niż "intelygent" z dwoma językami.

środa, 7 lipca 2010

Sytuacja urzędasa w Polsce

Dzisiaj natknąłem się na taką informację http://biznes.onet.pl/dobrze-oplacani-urzednicy,18554,3318390,1,news-detal. Wiem po co jest ten artykuł !

Przekaz prosty - urzędasy dużo zarabiają trzeba im obniżyć. Średnia 7 tys. z czymś.

Wow! 7 tysięcy ! Za co, za siedzenie przy kawie! - tak myśli statystyczny obywatel.

Tak się składa, że swoją pierwszą pracę po licencjacie, a przed magistrem miałem właśnie w urzędzie. Dostałem na start 1 800 brutto. Później było 2 000 brutto. Ale tą podwyżkę dostałem, gdy przenosiłem się do wydziału funduszy europejskich.

Cały urząd zarabiał marne grosze. Oprócz wybrańców. Politycznych klakierów, kumpli dyrektorów i samych bossów. Tu zarobki były na poziomie 10 tys. brutto miesięcznie. Liczne synekury dla mniej zdolnych członków rodziny i mniej kumatych kumpli.

To jest właśnie zaleta średniej - nie oddaje rzeczywistości. W urzędach pracują ludzie po studiach. Mimo, iż ich pracę może spokojnie wykonywać osoba ze średnim wykształceniem. Efektywność jest tu raczej mała. Ale wynika to głównie z zarządzania urzędami.Sama praca zaś jest mało interesująca. Dla mnie była frustrująca. Chciałem z niej uciec, gdzie się da. Momentami myślałem, że wolałbym już fizyczną pracę w Biedronce.

Moja bratowa pracuję w urzędzie na stanowisku sekretarki. Oczywiście musiała mieć wyższe. Tylko nie wiadomo po co? Bo to robota prosta, jak drut.

Ale do meritum. Mam teorie na temat tego artykułu. Otóż ukazał się on po to, aby obciąć pensje zwykłym urzędasom. Jak obetną tej całej armii po 100-200 zł to będą pokaźne oszczędności.

Reakcja będzie oczywista. Tak, obcinajcie im. ja tyram i nie zarabiam 7 tysięcy. Oni też nie. Widziałem kiedyś listy płac urzędu. Skala była 1600-12 000 ! Obetną tym z 1600 a nie tym 12 000 zł. Ten z najwyższą pensją to "cenny fachowiec". Ten urzędas z 1 600 nigdzie i tak nie pójdzie. Nawet, jak będzie zarabiał 1 500 zł. Zasiedział się w urzędzie. Stracił dynamikę. A czasy teraz ciężkie. Tu ma pewną robotę. Biednie, ale bezpiecznie.

Powiecie, że dobrze. Są ciężkie czasy. Wiecie czemu będą ciąć na pensji zwykłych, szarych urzędników? Inspektorów i podinspektorów? Bo to najbezpieczniejsze. Kto się za nimi wstawi? Jaki prestiż ma urzędnik? Nie ma żadnego.

Komorowski obiecał podwyżki dla nauczycieli i służb mundurowych. Skądś je musi wsiąść. Najlepiej zabrać mało popularnej grupie społecznej i dać tej niby prestiżowej - wojskowi, policjanci, nauczyciele.

Tylko, że w Policji i Wojsku jest często więcej trutni niż w urzędach. Mój kuzyn wojskowy opowiadał, jak to ludzie mają w wojsku synekury, nie wymagające żadnej pracy. Sam robi mało co w magazynie wojskowym z materacami i środkami medycznymi. Jest normalnym magazynierem. Tyle, że ze stopniem wojskowym. Ilu jest biurokratów w mundurach? Ilu jest rzeczników, asystentów. Oni wszyscy idą na emeryturki po 15 latach pracy.

Pochodzę z rodziny wojskowych. Mój drugi kuzyn poszedł na emeryturę w wieku 34 lat! Myślicie, że może walczył, jeździł na misję, strzelał...Nie, był logistykiem od zaopatrzenia. Zajmował się takimi sprawami jak zamawianie środków czystości czy mielonek. W dzisiejszym wojsku jeszcze gdzie nigdzie się chla w godzinach pracy. Wojsko jest mega niewydajne. Znam przypadek, że oficer ma refundowane studia podyplomowe rok przed przejściem na emeryturę. Oczywiście w ramach inwestycji w kadry.

Jednak wojsko to prestiż, honor, wyróżnienie. Urzędnik to leń, nieuk i nicpoń. Zabierzmy więc urzędasowi, który ma 1 600 zł brutto i dajmy żołnierzowi, który ma 3 800 brutto ( oraz mundurowe i dodatki) plus emerytura po 15 latach i mieszkanie służbowe za 5 % wartości rynkowej.

Tak właśnie jest. Liczy się tylko wrażenie i obiegowa opinia. Nic więcej.

Pracowałem później chwilę w urzędzie, gdzie zapieprzałem jak dziki osioł. Tu już za 2 500 zł brutto. Praca była ciężka. To się jednak nie liczy. Urzędas jest urzędas, żołnierz jest żołnierz. Liczy się spryt i zrozumienie pewnych granic i niuansów. Trzeba wiedzieć, gdzie można się opieprzać za dobre pieniądze, a gdzie za złe. Pracować się ciężko nie opłaca. Albo tylko wtedy, kiedy pracujemy na samych siebie.

niedziela, 4 lipca 2010

Jak dziś widzę PRL

Jarosław Kaczyński chwalił niedawno Edwarda Gierka. Za to, że był patriotą. Kiedy upadał komunizm miałem 6 lat. Jak go dzisiaj widzę?

Otóż był to ustrój zły. Ale mi zawsze wmawiano, że absolutnie zły. Teraz wiem, że tak nie było. Po 89 roku w Polsce lansowany był neoliberalizm jako nowoczesność i panaceum na biedę. Jakże to były modne poglądy: prywatyzacja, elastyczność rynku pracy, wszystko płatne. Najlepiej studia i służba zdrowia.

Pamiętam jak poznałem stażystę w moim poprzednim miejscu pracy. Mówił, jak to jest za prywatną służbą zdrowia. Jednocześnie mieszkał w wynajmowanym pokoiku i klepał biedę. Gdyby pomyślał dokładniej zrozumiałby, że taka opieka medyczna oznaczałaby dla niego brak opieki medycznej. Ale media wmawiały swoje. Dobrobyt równa się neoliberalizm.

PRL nie był absolutnie złym ustrojem. Miał wiele dobrych odcieni. Praca, może nie najwyżej wydajna, ale zapewniająca każdemu człowiekowi jakoś godność. Człowiek po swoim kierunku studiów mógł znaleźć pracę w zawodzie. Czym to skutkowało? Ogromnym wyżem demograficznym. W PRL nie istniał strach o utrzymanie rodziny. Jarosław Kaczyński powiedział podczas jednej z debat, że trzeba "wprowadzić modę na rodzinę" (któż to mówi). Nie ma kwestii "mody czy nie mody na rodzinę". Jest tylko kwestia utrzymania rodziny.

Niech każdy młody człowiek odpowie sobie na pytanie: czy będzie mnie stać na rodzinę z trojgiem dzieci? . Osobiście znam parę bardzo pragnącą mieć dziecko. On zarabia 1 500 zł, ona kończy studia. Boi się czy znajdzie pracę. Chcą mieć dziecko, ale nie mogą bo boją się czy je utrzymają. Lansowanie mód na dzieci to idiotyzm. Powinno się robić wszystko, aby ci co je chcą mieć mogli je utrzymać. W PRL nie było takiego problemu. Nawet dzieci z wieloosobowej rodziny mogły chociażby wyjeżdżać na wakacje, brac udział w życiu kulturalnym.

Tu odezwie się neoliberalna melodia: biedni nie powinni mieć dzieci. Pomijam fakt, że Polska potrzebuje dzieci bo przyrost naturalny to warunek rozwoju. Moi znajomi o których pisałem to normalni ludzie. Po studiach. Żyjący w 120 tys. mieście. Starają się jak mogą, dorabiają tu i tam. Ale to nie podnosi ich stopy życiowej. W neoliberalnej wersji świata jest tylko miejsce dla najtwardszych, najlepszych i najsilniejszych. Nie ma miejsca chociażby na przeciętnych.

PRL dawał także ogromne szanse na własne mieszkanie. Teraz mieszkanie to luksus. Dorobienie się od zera własnego, skromnego "m" to droga przez mękę. Śmierć z kredytem.

Wreszcie PRL naprawił pewne rzeczy po II RP (więcej zchrzanił). Rozparcelował chociażby wielkie majątki ziemne. I to nie te, które były owocem ciężkiej pracy, ale dobrego urodzenia (liczni hrabiowie) i wyzysku (blisko pańszczyzny). Dzisiaj ci wszyscy wielcy magnaci, hierarchowie chcą potężnych odszkodowań za to. Dawanie im czegokolwiek jest tak samo dużą niesprawiedliwością jak SB-ckie emerytury.

Wreszcie moja osobista refleksja. W moim domu najlepiej się wiodło za PRL-u. Później ojca wyrzucili z pracy i pracował a to dorywczo, a to na czarno. Pół roku tu, rok tam. Nie był super zaradnym człowiekiem. To fakt. Ale chciał pracować. Chociażby fizycznie na etacie. W końcu uciekł na rentę. Skromną, ale pewną. Ten super neoliberalizm kojarzy mi się z widokiem mojego ojca proszącego o pracę. Wspomina PRL z czułością i nie cierpi wolnej Polski. Nie był ani w partii, ani w jakichkolwiek jej strukturach. Ot szary człowiek.

Ja osobiście też uwierzyłem w mit kapitalizmu. W ten cały sen o dobrobycie. Od pół roku jestem bez pracy. Wysłałem z e 100 podań, chodziłem i szukałem. Czuję, że powielam los mojego ojca. Mojemu pokoleniu wmawiali, że lekiem na tego typu przyszłość jest edukacja: "skończ studia". To był miraż. Dzisiaj patrzę na PRL jako na ustrój szarości, ale nie jak na całe zło. Było w nim wiele dobrych obszarów. Ostatnio zauważyłem, że młodzi ludzie zmieniają swoją postawę do PRL. Większość nie szuka już dobrobyty w mitycznym super płatnym sektorze prywatnym, ale w etatyzmie.

Z kim bym nie rozmawiał to młodzi ludzie szukają pracy w : wojsku, policji, urzędach. Prysł ten miraż o zarobkach w sferze prywatnej. Czemu? Bo w państwowej są większe. Tak, może w Warszawie tego nie widać, ale badania pokazały, że przeważnie lepiej się zarabia w budżetówce. Nie radzę brać średniej bo nie jest wiarygodna. Ale generalnie pracownik ma lepiej tam niż na posadzie prywatnej.

Mit wysokich zarobków w sferze prywatnej wykorzystują służby mundurowe i urzędasy. Znamy to melodię: jak nie będzie epodwyżek ludzie będą szli do sektora prywatnego, a nie do nas. Nie nie będą szli.

Oczywiście podziwiam ludzi, którzy coś założyli sami i mają z tego profity. Nie jestem antykapitalistyczny.

Ciekawe jak to jest, zę najwięcej zwolenników neoliberalizm ma wsród służb mundurowych i urzędników?

piątek, 2 lipca 2010

Marta Kaczyńska i Marcin Dubienicki - tak wygląda Polska

Marta Kaczyńska - córka Prezydenta RP, tragicznie zmarłego Lecha Kaczyńskiego i jej nowy mąż to Polska w skrócie. Dobry los odziedziczony w genach.

Ona, prawniczka robiąca karierę w słynnej "kancelarii prezydenckiej", on syn adwokata, pracujący w kancelarii ojca. Nic prostszego. Nie zostali lekarzami, architektami, sportowcami...za dużo roboty. Można iść na skróty. I poszli.

Marta Kaczyńska dostanie 3 mln zł. Tak, to nie pomyłka 3 MILIONY ZŁOTYCH !!! Za co? Za to, że jej rodzice zmarli wtedy, kiedy ona była już dorosła i ustawiona. Ubezpieczyło ich państwo, a więc wszyscy podatnicy. Po co wszyscy mają płacić na superubezpieczenie na wypadek śmierci rodziców dla dorosłej ustawionej życiowo przez ojca kobiety? Marta Kaczyńska może już żyć w luksusach do końca swych dni. Miała szczęście. Dobrze się urodziła. A Polska promuje ludzi dobrze urodzonych.

Jak zwykłemu człowiekowi ginie rodzic, nic z tego nie ma. Dziecko otrzyma rentę rodzinną. Dorosły człowiek nic. Będzie czuł pustkę po stracie. Ale Marta Kaczyńska została milionerką dzięki śmierci rodziców. W Polsce wystarczy się dobrze urodzić. Najlepiej w rodzinie prawników, lekarzy... Najgorzej w biednej rodzinie. Zero wiatru w żagle.

Pieniądze zarabia się urodzeniem, a nie pracą.

Podobno Pan Marcin - syn działacza SLD chce być politykiem PiS. No cóż jego ojciec to mały gracz w polityce. Ale jego "nowy teść" to gruba ryba. Warto więc zmienić łódkę. Teraz opłaca się przytulić do kogoś innego z rodziny.

czwartek, 1 lipca 2010

Szklana ściana

Mam wrażenie, że otacza mnie ostatnio szklana szyba. Mam doświadczenie zawodowe, chęci do pracy i ...potrzebę pracy. Niestety nic nie ma. Nic co by mogło jakoś pozwolić mi przetrwać...Tak już nie marzę o tych bredniach o samorealizacji, spełnianiu marzeń i tych innych bredniach. Nie.

Moje pokolenie zostało perfidnie oszukane. Wmawiano nam, że studia, że magistry, że śmego owego, że szansa na dobry byt. To był tylko miraż i PR stworzony po to, aby nabijać kasę prywatnym uczelniom. Dzisiaj wykształcenie jest nic nie warte. Śmiech na sali.

Czy dorobię się mieszkania w życiu? Nie prędko. To pewne. Co najwyżej teraz mogę być poor worker - człowiekiem pracującym, ale biednym.

Złożyłem teraz aplikację do pracy w dużym mieście. O dziwo ! Zaproponowali mnie do drugiego etapu. Jestem w stanie się przeprowadzić byle już nie gnić w tym miejscu.

Dałem się nabrać na mit studiów. Taka prawda, że dzisiaj tylko parę kierunków coś daje. Reszta to popelina stworzona, aby ogłupić młodych ludzi. Na boomie edukacyjnym dorobili się cwaniaczkowie. Co po tej rzeszy biednych,niepracujących magistrów? No co.

Odradzam więc studia z całych sił. Najlepiej znać jakieś rzemiosło, iść do głupiego nikomu nie potrzebnego wojska, albo uciekać za granicę. Nie ma innej drogi. Kariera? hahaha. każdy wyleczy się z tych bredni. Przynajmniej 90% absolwentów. Pracowałem w jednej z państwowych spółek. Hierarhia była zabetonowana od góry do dołu. Matki, żony, kochanki. Można było być mistrzem, super inteligentnym, wręcz wybitnym i nie miało się szansy na żadnen awans.

Szklana ściana.